Relacja z Pielgrzymki do Ziemi Świętej

12-23 marca 2018 r.

Podróż do Ziemi Świętej jest przeżyciem jedynym, którego nie da się w pełni opisać.  Każda próba przedstawienia miejsc, wrażeń i uczuć będzie zawsze cząstkowa i płaska, jak pocztówki lub fotografie, powielane na tysiące. Z takim sądem zgodziliby się na pewno wszyscy uczestnicy dwunastodniowej pielgrzymki zorganizowanej przez Polską Misję Katolicką w Paryżu, pod przewodnictwem ks. prałata Krystiana Gawrona, który uświadamiał nam na każdym kroku, że kamienie, po których stąpamy, pamiętają Abrahama, Eliasza, Mojżesza i przede wszystkim Chrystusa. W oparciu o wiedzę Kapłana wkraczaliśmy w czas Starego i Nowego Testamentu. Wędrując w kolorowym tłumie Żydów, Muzułmanów i Chrześcijan, mieliśmy świadomość przynależności do zbiorowości, w której każda indywidualna ścieżka jest odmienna, ale wszystkie spotykają się i krzyżują pod tym samym, bardzo niebieskim niebem.

             Nasza pielgrzymka rozpoczęła się od przejazdu autokarem z Tel Avivu do Betlejem. Dla niektórych był to już drugi albo trzeci pobyt w Ziemi Świętej, dla innych - pierwsza wielka przygoda. Nasza polska grupka składała się z osób przybyłych z różnych stron Francji, Szwajcarii i Monaco, reprezentujących różne środowiska i odmienne zawody. Zazwyczaj w takich przypadkach organizatorzy proponują wzajemną prezentację. U nas było nieco inaczej. Ksiądz Krystian już w pierwszych słowach w drodze do Betlejem wyznaczył wektor naszej duchowej wędrówki: „Stanowimy grupę 29 osób, a Osobą  trzydziestą jest Chrystus, który będzie cały czas z nami. Zgromadzeni w tym świętym miejscu - dodawał Kapłan -  jesteście mistyczną cząstką Ciała Chrystusa”… 

            Przyjechaliśmy do Betlejem, do Bazyliki i Groty Narodzenia Jezusa, zaskakującej bogactwem ornamentów, które kontrastują z ubóstwem Boskiego Dzieciątka narodzonego dwa tysiące lat temu. Dwaj kapłani, (chyba koptyjski i ormiański) prześcigali się w kunsztownych wokalizach. Ta olśniewająca wielość kulturowa miała nam towarzyszyć we wszystkich miejscach pielgrzymki. Po Mszy św. w Bazylice, zgromadziliśmy się w grocie pasterzy, w której łamaliśmy się macą jak wigilijnym opłatkiem. Był to niezapomniany moment radości.

            Tymczasem, po południu,  wstrząsające przeżycie: przekroczyliśmy bramę Muzeum Yad Vashem. Posuwaliśmy się w całkowitej ciemności, w rytmie głosu przywołującego imiona zamordowanych dzieci żydowskich. W ogrodzie Muzeum znajduje się pomnik Powstania w Getcie Warszawskim. Stoi tam bolesny pomnik Korczaka okrążony garnącymi się do niego dziećmi... 

            Nazajutrz podążamy śladem męki Pana Jezusa. Wstępujemy do Ogrójca, w którym drzewa oliwne wyrastają z tych samych korzeni co oliwki, które otaczały modlącego się Chrystusa. I dalej, idąc od Annasza do Kaifasza, patrzymy na kamienne schody, po których szedł Skazaniec. Zwiedzamy Wieczernik na górze Syjon i - na jej wschodnim zboczu - kościół św. Piotra, ozdobiony symbolem koguta przypominającego o wszystkich zaparciach, unikach i naszej ludzkiej niedoskonałości. W końcu dnia udajemy się pod Ścianę Płaczu, wielki bolesny mur, którego szczeliny wchłaniają ludzkie wyznania, prośby i modlitwy… 

            W dniu następnym zwiedzaliśmy Cezareę, miasto Heroda Wielkiego, którego potęgę odkrywać będziemy jeszcze wielokrotnie na ziemiach Judei. Ale oto nowa wielka niespodzianka: w Kanie Galilejskiej kilka par małżeńskich odnowiło ślubną przysięgę.

W tym miejscu pierwszego cudu Chrystusa było to przeżycie, którego nie mogą zastąpić żadne srebrne, złote lub brylantowe gody. 

            Następnym etapem pielgrzymki była Galilea. Odnajdywaliśmy Chrystusa w krajobrazie, który był mu najbliższy. Jezioro Galilejskie, na którym przygotowywał swych uczniów do przyszłej misji ewangelizacyjnej, Góra Błogosławieństw, Kafarnaum, Góra Tabor - oto kilka zaledwie miejsc, w których Pismo święte odnajduje swój realny, historyczny kontekst.

            Z Galilei jedziemy do Jordanii. Po przejściu przez punkt graniczny zmienia się krajobraz, jesteśmy w marcu, a już natura przysycha z pragnienia. Nagle w pustynnym krajobrazie pojawia się oaza: kościółek w Andjarze pod wezwaniem Matki Boskiej  Górskiej, pozorne zacisze na podminowanym terenie nienawiści i konfliktów izraelsko-palestyńskich. Wpatrujemy się w obraz Matki Boskiej, której 6 maja 2010 roku popłynęły łzy… Spotykamy się z jordańskim księdzem, który opiekuje się sierocińcem. Młodzi wychowańcy zaśpiewali  nam kilka pieśni do Matki Boskiej w języku arabskim. Ich młoda uroda i ufność kontrastowały dramatycznie z sytuacją kurczącej się i ciągle zagrożonej chrześcijańskiej wspólnoty. Odjeżdżaliśmy tłumiąc płacz. Tymczasem, w tym samym dniu zwiedzamy ruiny Gerazy, miasta rzymskiego, będącego jeszcze jednym przykładem, że cywilizacje nie są wieczne. I nagle przenikliwa myśl: co będzie z naszą?

            Nazajutrz wyjazd do Betanii i nowe niezwykłe przeżycie: ks. Krystian, stojąc w wodach Jordanu, w miejscu oddalonym zaledwie na kilka metrów o miejsca, w którym stał św. Jan Chrzciciel chrzczący Jezusa, nabierał rękami wodę i polewał nam głowy, powtarzając słowa obietnicy danej na Chrzcie św. I zaraz potem, znowu skok w czasie: wspinamy się na górę Nebo, na której Mojżesz miał zakończyć życie. Dane mu było przed śmiercią dojrzeć panoramę Ziemi Obiecanej, do której sam już nie dotarł, ale doprowadził do niej swój lud. 

            Na obszarach Ziemi Świętej rzeczywistość biblijna współgra bezustannie z etapami historii. Oglądaliśmy sanktuaria budowane i burzone. Tak odbieraliśmy Petrę, perłę Jordanii, spoglądając na siedziby ludzkie i świątynie wydrążone przez Nabatejczyków w skalistym kanionie, gdy nagle objawiły się naszym oczom resztki bazyliki bizantyńskiej, z piękną mozaiką i unikalną studnią-chrzcielnicą, w której zanurzano całe ciało chrzczonego i którego wynurzenie oznaczało symboliczne przejście od śmierci do życia wiecznego.      

            Ostanie najważniejsze chwile spędziliśmy znowu w Jerozolimie. Największym przeżyciem była Droga Krzyżowa, której stacje są rozrzucone po krętych uliczkach i ledwie sygnalizowane rzymską cyfrą lub małą płaskorzeźbą wyrytą na murach domów i bramach. Przepychaliśmy się wśród gwarnego tłumu, stąpając po tych samych kamieniach, po których prowadzono na mękę Chrystusa. Zatrzymaliśmy się w domu Piłata. I wreszcie dotarliśmy do Bazyliki Św. Grobu i Zmartwychwstania. Oszołomieni tłumem i bogatym wystrojem bizantyjskich kaplic dotarliśmy do nagiej skały Golgoty z wydrążonym otworem, w który był wbity krzyż. I chyba nikt nie zapomni wejścia do Pustego Grobu Pana Jezusa... Wielkim przywilejem było uczestnictwo w Mszy św. celebrowanej przez ks. Krystiana w kaplicy Najświętszego Sakramentu. Stanęliśmy u progu największej tajemnicy chrześcijańskiej…

            Tych kilka wspomnień, nie wyczerpuje wszystkich miejsc i wzruszających momentów, które zapisały się w naszych sercach. Można by snuć dalej opowieść o Morzu Martwym, o Pustyni Judzkiej z Qumran, o odkryciach archeologów, o Masadzie i resztkach twierdzy, w której bronili się do ostatniego tchu żydowscy zeloci skazani na nieuniknioną śmierć z ręki Rzymian. Jedno jest pewne, że tu, w Ziemi Świętej, dzieje opisane w Starym i Nowym Testamencie stają się cząstką nas samych… 

            Ostatnie słowa kierujemy do sióstr Elżbietanek, które odwiedziliśmy w prowadzonym przez nie sierocińcu. Ich obecność w Betlejem budzi nadzieję na przyszłość. Siostry proszą o pomoc, goszczą w swym domu turystów i pielgrzymów. Potrzebują nas, lecz i nam są one bardzo potrzebne. Odjeżdżaliśmy z nadzieją, że tu jeszcze powrócimy.

Maria Delaperrière